Właściwe Drzwi do Core One, Laboratorium Chemicznego i Krakowa, czyli podsumowanie I kwartału 2025 – Fundacja Prowadnica

W ciemnym pomieszczeniu oświetlonym dyskretnym fioletowym światłem pracuje drukarka Core one, ma dwa załadowane filamenty: niebieski i biały; w prawym górnym rogu grafiki neonowy napis „Kwartał 1 2025.” Litery „a” w napisie wyglądają jak postawione pionowo samolociki.

Doszły nas słuchy, że martwicie się, bo ostatnio jesteśmy wyjątkowo cicho. Spokojnie, to tylko pozory – im mniej nas słychać, tym bardziej zakopani jesteśmy w pracy.
Co robiliśmy w pierwszym kwartale 2025?

  • Trochę pozwiedzaliśmy Polskę, spotykając się z przedstawicielami zwycięskich instytucji zeszłorocznej edycji projektu „Właściwe drzwi”;
  • Realizowaliśmy rekordowe zamówienie, które przetestowało nasze moce produkcyjne, ograniczyło niemal do zera nasze możliwości w zakresie prototypowania, ale z drugiej strony pozwoliło (a wręcz zmusiło) do rozbudowy farmy drukarek;
  • Tradycyjnie zawitaliśmy do Krakowa;
  • I nietradycyjnie zafundowaliśmy sobie serię chemicznych eksperymentów z wygładzaniem PLA. I nikt się nawet nie otruł!

Core One zrewolucjonizował nasz świat, czyli co tam u naszych drukarek?

Druk 3D to temat, który możemy wałkować godzinami, ale przejdźmy od razu do sedna. Nowa drukarka Core One od Prusy (u nas znana już jako Rozalia – albo Róża, Dawid wciąż upiera się, że to jedno imię) zawitała w Prowadnicowych progach. Czy zmieniła świat druku 3D? Raczej nie. Czy zmieniła nasz świat? Oj, trochę tak.

Największym atutem Rozalii jest konstrukcja typu CoreXY, dzięki której stół pozostaje nieruchomy – ekstruder porusza się w osiach X i Y. Po co nam to? Przede wszystkim po to, by nasze tabliczki przestały latać po całej pracowni podczas druku, gdy jest ich na stole zbyt wiele. Możemy też drukować niektóre modele bez brimów, co nie jest może wielkim problemem, ale jednak zajmowało nieco czasu.

Rozalia drukuje szybciej niż MK4S, ale przy nadmiernym rozpędzeniu traci trochę na precyzji – no cóż, szybkość nie zawsze idzie w parze z dokładnością. Jest za to wyższa. Nie mamy w portfolio wielu wysokich modeli, zazwyczaj są to stosunkowo płaskie plansze czy nieco wypukłe elementy, ale wyjątkiem są herby, które drukujemy pod kątem. Większe modele herbów czy bardziej szczegółowe tyflografiki? Tak, poprosimy! Oczywiście przesada nie jest wskazana, bo model większy niż stół, na którym leży, może sprawić pewne problemy. Ale wciąż pozostajemy na etapie, że raczej martwimy się tym, że nasze prace są za małe niż za duże.

Czy zatem przerzucamy się na Core One? Nie do końca. MK4S nadal zostaje naszym głównym wyborem do masowej produkcji – szybka, niezawodna, a przy tym tańsza. Rozalia jest za to idealna do prototypowania, co nas ogromnie cieszy.

Jak dobrze wiecie, nasza farma drukarek rozsiana jest po dwóch różnych zakątkach kraju, a Dawid nie przebywa na stałe w żadnym z nich. I tu zaczynają się schody, zwłaszcza gdy projektant nie może sam sobie sprawdzić wydruku. Osobie widzącej byłoby trudno projektować coś, czego nie może na bieżąco zweryfikować, a co dopiero projektantowi niewidomemu, który nawet nie zerknie na podgląd na ekranie. Dawid może „zobaczyć” efekt swojej pracy dopiero, kiedy wydrukuje model i weźmie go do ręki. No a wtedy często bywa już za późno – nawet drobny błąd w obliczeniach może doprowadzić do naprawdę spektakularnych (i czasem bardzo zabawnych) efektów ubocznych. Zmiana kształtu całego modelu to przy tym jeden z mniej widowiskowych problemów.
Do niedawna Dawid prototypował głównie na Adzie, czyli Prusie Mini+. Ada jest mała i sympatyczna, ale niestety ma swoje humory. Niewielkie pole robocze to jeszcze nie katastrofa – w końcu prototyp może być mniejszy niż finalny produkt. Gorzej, że Ada nie grzeszy dokładnością, więc nawet modele, które bez problemu mieszczą się na jej stole, wychodziły w jakości raczej „umownej.” To nie tylko frustrowało Dawida, ale też często kończyło się koniecznością doszlifowywania modelu z prototypem wykonanym na bardziej precyzyjnych drukarkach.
Robiliśmy więc tak: Dawid tworzył wstępny prototyp na Adzie, a potem na MK4S dopracowywał szczegóły. Brzmi rozsądnie, dopóki nie przypomnimy sobie, że MK4S jest u nas drukarką „produkcyjną.” Każde prototypowanie na niej oznaczało więc odrywanie jej od masowej produkcji – czyli spadek wydajności całej farmy. A na to absolutnie nie mogliśmy sobie pozwolić, bo ledwo nadążaliśmy z zamówieniami, więc często musieliśmy rezygnować z testów na rzecz utrzymania tempa produkcji. W dodatku, jak mówiliśmy, Dawid nie jest ciągle w pracowni, więc albo musiał dojeżdżać na miejsce i rezygnować z innych obowiązków, albo przesyłaliśmy dziesiątki prototypów kurierem w jedną i drugą stronę.
Efekt był taki, że mieliśmy masę „szkiców prototypów”, „prototypów prototypów” i „modeli, które jeszcze nie są prototypami”. Nawet Dawid ledwo ogarniał ten twórczy chaos, a co dopiero uczniowie i nauczyciele, którzy mieli testować nowe modele. Modele z Ady były zwykle na tyle niedokładne, że i tak wiedzieliśmy, że trzeba będzie je poprawić. Ale poprawienie oznaczało użycie MK4S, a to znowu było problemem. Powstało błędne koło – chcieliśmy testować modele w szkołach, ale jednocześnie wiedzieliśmy, że i tak zaraz trzeba je będzie wydrukować od nowa, więc testowanie czegoś, co od razu trzeba zmieniać, przestawało mieć sens.
I właśnie tu wchodzi Rozalia, cała na biało. No, tak właściwie to na pomarańczowo, ale nie czepiajmy się szczegółów.

Wady Rozalii? Cóż, jest dość głośna. Na szczęście jednak do hałasujących wiatraczków można się przyzwyczaić, chociaż Julita twierdzi, że nie, nie można. Zrozumiały jest też hałas przy kalibracji, choć mamy nadzieję, że bug, który sprawia, że Rozalia w losowych momentach nie potrafi się skalibrować przed drukiem… bo tak, zostanie szybko rozwiązany. Otwieranie i zamykanie drzwiczek obudowy nie zawsze działa. 😀 Chwilowo Rozalia z daleka w takich sytuacjach brzmi, jakby kozłowała z upodobaniem piłkę. Nie dziwota, że nie chce przestać…

Naszą farmę zasiliła też Emilia – nowa drukarka MK4S. Niezbędna w chwili kupowania, goniły nas terminy. Kiedy jednak zrealizowaliśmy zamówienie, przy którym konieczna była naprawdę duża wydajność, musimy przyznać, że chyba po raz pierwszy od… bardzo dawna jesteśmy spokojni o moce przerobowe. Zobaczymy oczywiście na jak długo, ale to już zupełnie inna historia.
W każdym razie efektem zmian w pracowniach i w stanie drukarek w ogóle są premiery z okazji czwartych urodzin Fundacji. Więcej o nich napiszemy w następnym podsumowaniu, ale te rzeczy już zdecydowanie zbyt długo czekały na ujrzenie światła dziennego, żeby teraz o nich choćby nie wspomnieć. 🙂

Wygładzona chemicznie figurka białego anioła stoi na drewnianym stole na tle butelek z chemikaliami i sprzętem laboratoryjnym.
dłonie odcinające figurkę anioła od podstawki na tle drewnianego stołu z chemikaliami
Dłoń w rękawiczce wylewa substancję z dużej strzykawki do probówki stojącej na drewnianym stole z chemikaliami, łódeczkami i ramką.

O wygładzaniu chemicznym PLA

Jeśli śledzicie nasze przygody z drukiem 3D, wiecie, że wygładzanie chemiczne PLA jest naszym małym chemicznym Świętym Graalem, który próbujemy zdobyć od dobrego roku. Z tej okazji z przyjemnością donosimy, że do naszej ekipy superbohaterów dołączyła Zosia – ekspertka od dobrego humoru, przelewania substancji ze zlewki do zlewki oraz od rozpoznawania, czy szkło na pewno jest szkłem. Ale o tym zaraz.

Dawid i dwie wolontariuszki stoją w pracowni z probówkami w rękach.

Zacznijmy od początku. Problem wygładzania chemicznego PLA wynika z właściwości samego materiału. PLA to podstawowy filament używany w druku 3D, i ma mnóstwo zalet: jest łatwy w druku, ekologiczny, estetyczny, dostępny w praktycznie każdym kolorze i bezproblemowy nawet na najprostszych drukarkach. Ma jednak jedną, ale poważną wadę: uparcie odmawia współpracy z klasycznymi rozpuszczalnikami, jak np. aceton, który świetnie sprawdza się w wygładzaniu ABS-u. Próba wygładzania PLA acetonem daje mniej więcej takie same efekty jak zmywanie oleju z patelni zimną wodą.
Dlaczego więc nie zostaniemy z wygładzaniem ABS-u? Niestety, z naszej perspektywy, ma ono pewne wady. Przede wszystkim ABS jest bardziej materiałem technicznym niż estetycznym. Oczywiście wiele wydruków z ABS-u jest bardzo ładnych, sami wykonujemy tak część naszych modeli, ale dostępna jest mniejsza ilość kolorów lub ciekawych efektów wizualnych. Dodatkowo ABS jest nieco trudniejszy w druku, ale przede wszystkim po wygładzeniu zaczyna się wyginać, szczególnie w przypadku cienkich modeli.

Dlaczego właściwie tak uparliśmy się na wygładzanie w ogóle? Bo chociaż druk 3D daje piękne modele, ich charakterystyczne warstwy są czasem zbyt widoczne. I choć istnieje tysiąc i jeden sposobów na ich zmniejszanie, robienie z nich elementu estetyki, dekoracji lub faktury, czasami są po prostu problemem i już. Z kolei szlifowanie modeli papierem ściernym to oczywiście jakaś opcja, ale przy bardziej skomplikowanych kształtach często kończy się tym, że zamiast delikatnego szczegółu (na przykład punktów Brajla) zostaje nam coś przypominającego abstrakcyjną rzeźbę współczesną – może artystyczną, ale całkowicie nieczytelną.

Postanowiliśmy więc stworzyć własną metodę wygładzania chemicznego, która pozwoliłaby nam osiągnąć gładką powierzchnię bez uszkadzania szczegółów i nadawała się do możliwie sprawnego wdrażania.

Szybko odkryliśmy, że PLA nie wzrusza się klasykami rozpuszczalników dostępnymi na każdym rogu, jak aceton czy octan etylu. Za to okazało się, że można je rozpuścić substancjami, które zdecydowanie nie są dostępne w osiedlowym sklepie budowlanym – mowa tu m.in. o chloroformie, dichlorometanie, tetrahydrofuranie i benzenie. Tak, właśnie te substancje, które w filmach kryminalnych zazwyczaj występują w scenach, gdy ktoś chce się pozbyć dowodów zbrodni. 🙂

Ale spokojnie – to nie film sensacyjny, tylko nasze laboratorium, oględnie zwane piwnicą. Postanowiliśmy podejść do tematu metodycznie, uzbrojeni w rękawiczki ochronne, okulary, profesjonalne szkło i sporą dawkę chemicznego humoru.

Przez cały ostatni rok testowaliśmy przeróżne konfiguracje – od nanoszenia rozpuszczalnika pędzelkiem, przez kąpiele parowe, po metody, których chyba nawet sami nie umiemy już powtórzyć. Zmienialiśmy stężenia, temperatury, czasy ekspozycji. Efekty były… różne. Czasem modele pięknie się wygładzały, a potem bez ostrzeżenia rozpadały. Innym razem pozostawały idealne przez kilka godzin, by nagle i złośliwie zacząć zmieniać kształt lub się wyginać.

Aż w końcu – udało się: znaleźliśmy złoty środek, metodę, dzięki której uzyskaliśmy świetne efekty – idealnie gładkie powierzchnie, świetnie zachowane szczegóły i brak nieprzewidzianych efektów artystycznych. Ostatecznie chloroform i dichlorometan okazały się naszymi sprzymierzeńcami. Na szczęście już na początku badań odrzuciliśmy pomysł z tetrahydrofuranem, oficjalnie dlatego, że wygładzone modele były bardzo nierówne i wyglądały na rozwarstwione, a nieoficjalnie dlatego, że odkryliśmy dobrego kandydata na najbardziej śmierdzącą substancję chemiczną na świecie.

Cała procedura została dokładnie opisana w dzienniczku Magdy (stwierdzeniami typu „Próba 5.1, wytrącił się osad, aha, to był kiedyś stół”), przetestowana na dziesiątkach próbek i udokumentowana setkami zdjęć. Przy okazji przeprowadziliśmy hydrolizę – jak PLA różnych marek radzi sobie z kwasem solnym i wodorotlenkiem sodu, czy zachowuje odporność mechaniczną, oraz jak dobrze radzi sobie w kontakcie z wilgocią (całkiem nieźle).

Był też moment, który przeszedł do naszej historii jako „Wielkie Odmierzanie 193 Gramów Wody” – przy okazji przypomnieliśmy sobie, że wagi mają niesamowitą funkcję tarowania, co wywołało nieproporcjonalnie dużą radość zespołu.

Podsumowując, udało nam się stworzyć powtarzalną metodę wygładzania chemicznego PLA, która zdecydowanie poprawi jakość modeli FDM i pozwoli nam na dalsze eksperymenty. Jak tylko uporamy się z ostatnimi testami, przygotujemy opracowanie dokładnie omawiające nasze badania i przyjętą procedurę. Oczywiście pamiętajcie – jeśli chcielibyście powtórzyć to w domu, zdecydowanie odradzamy! Lepiej zostawcie chemię tym, którzy mają odpowiedni sprzęt, wentylację i wiedzą, jak rozpoznać prawdziwe szkło. Czyli najwyraźniej nie nam.

A z tym sprawdzaniem szkła to wyszła dziwna sytuacja. Kwadratowe szkło okazało się okrągłym plastikiem. Otóż zamiast kupić szkiełka zegarkowe, które były nam do badań potrzebne, Dawid kupił „szkiełka laboratoryjne”, które dopiero po dokładnym wczytaniu się w opis okazały się… plastikowymi pokrywkami do zlewek. Na początku niedowierzaliśmy tej pomyłce i naprawdę wierzyliśmy, że coś o wadze plastiku, konsystencji plastiku oraz dźwięku, jaki może wydawać tylko plastik, może być jagnięciem w wilczej skórze, czyli szkłem w plastikowej… osłonce, czy coś. Nie, to jednak był plastik. W styczności z chloroformem stworzył całkiem solidny klej, przynajmniej do Zosinych rękawiczek.

Na koniec ważny moment dla naszych dziewczyn z ekipy: już za kilka dni piszą maturę, więc trzymajcie kciuki! Mamy nadzieję, że żadna z nich nie wspomni w arkuszu o wygładzaniu PLA chloroformem, bo wtedy komisja egzaminacyjna mogłaby mieć dodatkowe pytania…

Kraków – znowu i zawsze z radością

Kraków odwiedziliśmy jeszcze przed zakupem Rozalii. W dodatku wciąż byliśmy przytłoczeni zamówieniami, które skutecznie blokowały nas w prototypowaniu nowych rzeczy. I choć rzeczywiście nie udało nam się pokazać wszystkiego, co chcieliśmy, to jednak nie przyjechaliśmy z pustymi rękami.
Przede wszystkim, nauczyciele z Krakowa mogli jako pierwsi zobaczyć wygładzone druki. Ich zachwyt tym, jak wyglądają, byłby wystarczającą motywacją do tego, by iść w to dalej.
Zaprezentowaliśmy też projekty nowych puzzli dla dzieci oraz organizer na elementy służące do układania obwodów elektrycznych czy wzorów strukturalnych wiązań chemicznych. Pomysłodawcą organizera był jeden z nauczycieli z Krakowa, Agata stworzyła zaś naszą najnowszą, zaprojektowaną specjalnie dla niewidomych grę planszową, ale żeby przeczytać o tym wszystkim, ponownie odsyłamy Was do naszego wpisu o nowościach.

Właściwe drzwi, czyli dalej w trasie

Bardzo lubimy projekt „Właściwe drzwi.” Oczywiście najważniejsze jest w nim to, że wyposażymy budynki kolejnych instytucji pożytku publicznego w dobre, bo przetestowane przez osoby niewidome tabliczki w alfabecie Brajla i dołożymy tym samym cegiełkę do trochę lepszego, bardziej dostępnego dla niewidomych świata, przy okazji prowadząc badania nad wykorzystaniem druku 3D na rzecz osób niewidomych.
Niezaprzeczalnym urokiem tego projektu jest możliwość odwiedzenia przez nas większości laureatów. Nie zawsze nam się to udaje, ale zawsze dokładamy wszelkich starań, żeby jednak spotkać się na żywo.
Możemy wtedy choćby zaprezentować, gdzie i jak poprawnie zawiesić tabliczki. Przede wszystkim możemy jednak zwyczajnie porozmawiać. Opowiedzieć trochę o specyfice funkcjonowania osób niewidomych, zwłaszcza w odniesieniu do miejsca, które odwiedzamy. Inne kwestie będą interesowały pracowników urzędów, inne muzealników.
Niestety, w czasie większości takich spotkań zmuszeni jesteśmy odpowiadać na pytanie, dlaczego niewidomi właściwie sami się w tych instytucjach nie pojawiają? Dlaczego tak rzadko odwiedzają muzea? Dlaczego nie chodzą sami do urzędów? Jak dotrzeć do nich z warsztatami mającymi na celu integrację lokalnej społeczności?

Osoby, z którymi się spotykamy, są bardzo zdeterminowane, by zwiększać dostępność i usuwać bariery, tak te architektoniczne czy cyfrowe, jak i te zdecydowanie trudniejsze do pokonania, bo wciąż tkwiące w głowach. I to nawet pomimo braku funduszy. I oczywiście nic dziwnego, że ludzie, którzy zauważyli nasz konkurs i poświęcili czas, by się do niego zgłosić, są widocznie zaangażowani w szerzenie dostępności. Na pewno nie jest to regułą w tych miejscach, których nie odwiedzamy, zresztą zdajemy sobie z tego sprawę z własnego doświadczenia i bazując na najróżniejszych opowieściach. Wiemy, jak zniechęcająca może być bierność niektórych urzędników czy przedstawicieli kultury.
Wierzymy jednak, że doczekamy czasów, kiedy niewidomi przejmą inicjatywę. Dostępność to praca obu stron: i tych, którzy ją tworzą, i tych, dla których jest ona tworzona, bo w przeciwnym razie dostępność nie ma sensu. Po co rozwiązania, z których nikt nie skorzysta?

W tym kwartale odwiedziliśmy Powiatowy Ośrodek Interwencji Kryzysowej w Górze Kalwarii, Muzeum Archeologiczno-Historyczne w Stargardzie i Stowarzyszenie Homo Faber. Za każdym razem były to inspirujące spotkania i każde z nich było inne.

W POIK Kalwaria Monika i Julita zostały niemal na wylot prześwietlone przez wykwalifikowanych speców od ludzkich dusz. Nie, nie chodziło o FBI, tylko o pracownice Punktu Interwencji Kryzysowej, które wielu rzeczy chciały się dowiedzieć, ale równie wiele powiedziały nam. Dziewczyny chętnie słuchały o trudnych rozmowach, momentach łez, nieudanych powrotach i triumfalnych zwycięstwach, a same ze zdziwieniem dowiadywały się, co można wyczytać z mowy ich ciał, stylu rozmowy i wzajemnych relacji. To było, jak to się dzisiaj mówi, trochę creepy, ale bardzo interesujące doświadczenie.

Stowarzyszenie Homo Faber zaś przypomniało nam znów, jak trudno jest walczyć o prawa człowieka i jak szerokie to pojęcie. Jego członkowie próbują zbliżyć do siebie najbardziej odpychające się magnesy na świecie, czyli istoty ludzkie. I za to dla nich wielki szacunek!

A w Muzeum Archeologicznym uraczeni zostaliśmy jednymi z najbardziej precyzyjnych i profesjonalnych opisów… wszystkiego. W czasie krótkiego spaceru dowiedzieliśmy się nie tylko, jak wygląda przemierzana przez nas przestrzeń czy mijane zabytki, ale nawet poznaliśmy trochę ciekawostek o mieście. W Samym muzeum natomiast mieliśmy przyjemność obejrzeć przedmioty dosłownie ocalone z błota – a wszystkiego można było dotknąć i doświadczać wszystkimi zmysłami.

Otwarcie być ze sobą – planszówka z QR-em i szczerością

To nie koniec spotkań w minionym kwartale.
Dwa lata temu mieliśmy przyjemność konsultować opisy grafik w grze terapeutycznej „Otwarcie być ze sobą.” Zainteresowaliśmy się nią, bo wiadomo, kolejna dostępna gra, a nam zależy przecież na tym, by było ich coraz więcej. Była to też gra pod pewnymi względami niezwykła, bo polegająca na rozmowie oraz lepszym poznaniu siebie i każdego z graczy. Uczestnicy wybierają karty i odpowiadają na pytania odnośnie tego, co w życiu ważne. To od nich zależy, na ile pozwolą sobie na szczerość i otwartość – dwie cechy niezbędne przy tej grze.
Co dla nas ważniejsze, gra jest dostępna dla niewidomych. Osoby posługujące się czytnikiem ekranu mogą zeskanować znajdujący się na karcie z pytaniem kod QR. Kod jest wypukły, więc nie ma szans, żebyśmy go nie zauważyli. Część pytań zawiera grafiki i to opisy do nich swego czasu konsultowaliśmy.

Obecnie nie ma innego sposobu, by udostępnić niewidomym dłuższą treść, np. pytania. Gdyby chcieć zapisać w brajlu kartę Szansy z Monopoly lub, jak w tym wypadku, pytanie z omawianej gry „Otwarcie być ze sobą”, to wraz z grą otrzymywalibyście grube, brajlowskie tomy z samymi kartami. Nie wspominając o kosztach, które w takim przypadku znacznie by wzrosły. Jesteśmy więc świadomi, że zastosowano najlepszy znany sposób zapewnienia dostępności, ale nie ukrywamy, że podchodziliśmy do niego z rezerwą. Nigdy nie graliśmy w planszówkę, wspomagając się telefonem i nie wiedzieliśmy, czy rozwiązanie to, choć obecnie najlepsze z możliwych, okaże się wygodne w praktyce.
Po kilku próbach i okiełznaniu naszych telefonów bez przeszkód odczytywaliśmy treść pytań. To ważne, bo tylko w ten sposób mogliśmy sami decydować, czy na wszystkie z nich chcemy odpowiedzieć, a jeśli nie, odkładaliśmy kartę i tylko my wiedzieliśmy, o czym nie chcieliśmy mówić. Gdyby pytania odczytywane były dla nas przez jednego z graczy, nawet tak, by inni ich nie słyszeli, moglibyśmy zapomnieć o tego rodzaju komforcie, niezbędnym przecież do budowania prawdziwej otwartości i swobody w rozmowie.

W każdym razie cieszymy się bardzo i jesteśmy wdzięczni, że mogliśmy grę tę przetestować w praktyce, poznać nowych interesujących ludzi i czegoś ciekawego o każdym z nich się dowiedzieć.

ICC w Portugalii, czyli jak nie polecieliśmy do Aveiro

I na koniec trochę mniej radośnie. W tym roku, po długich dyskusjach, zdecydowaliśmy się zrezygnować z wyjazdu na ICC do Portugalii. Koszty okazały się zbyt wysokie, a dojazd tak skomplikowany, że musielibyśmy chyba polecieć balonem, żeby było taniej. Nie dziwi więc nas brak chętnych. Bardzo żałujemy, ale czasem trzeba odpuścić, by nabrać rozpędu na przyszłość.

Do góry

EltenLink