Zapytaj Niewidomego 13. O szpilkach, roll-upie i kolacjach wieczorowych, czyli jak ogarniamy konferencje i targi – Fundacja Prowadnica

Widok sali konferencyjnej z perspektywy widza. Na scenie, na tle dużego ekranu z pierwszym slajdem prezentacji fundacji prowadnica z logiem i sloganem „niewidomi dla niewidomych,” stoją Monika i Julita w strojach business attire, czyli w naszym przypadku w czarnych spódnicach i błękitnych koszulach, mamy też na sobie szpilki. Julita opiera się o trzymaną pionowo białą laskę, Monika ma laskę skierowaną przed siebie. Na pierwszym planie widać kilka rąk różnych osób różnej płci z palcami wskazującymi na buty i laski dziewczyn. Wśród nich jedna ręka ubrana jest w koszulę attire, ma złoty zegarek rolexa i pokazuje palcem wskazującym gest groźby. Inna ręka różniąca się od innych ma na sobie sukienkę lub płaszcz w panterkę, złotą bransoletkę, poczerwieniałą od złości (a może z wrażenia) dłoń i mocno zaciśniętą pięść skierowaną w stronę dziewczyn. U góry na przyciemnionym tle napis: „artykuł, na który wszyscy czekali.”

Wiosna to optymistyczny czas. Słońce przypomina sobie, że warto dać nam więcej niż kilka godzin dnia, a ptaki coraz śmielej zaczynają umilać nam dni swoim śpiewem. Także sale konferencyjne pękają w szwach. Korzystając z chwili oddechu między jednymi a drugimi targami oraz z naszych świeżych i dawniejszych doświadczeń, opowiemy Wam nieco o tym, jak takie wydarzenia wyglądają z naszej perspektywy.
Artykuł poświęcimy więc odpowiedzi na dość ogólne, pojawiające się kilka razy pytanie, jak radzimy sobie na targach.

Dostępność zaczyna się już przy rejestracji, czyli… „o co tyle krzyku?”

Jak wiadomo, na konferencje trzeba się rejestrować. Zdarza się, że proces ten jest niedostępny wcale lub słabo dla osób korzystających z czytników ekranu. Co najbardziej ironiczne – najczęściej trafialiśmy na takie problemy podczas rejestracji na wydarzenia poświęcone… dostępności i potrzebom osób z niepełnosprawnościami.
Nie chcielibyśmy stawiać jednoznacznych diagnoz. Mamy jednak wrażenie, że pod maską dostępności, o której się na nich opowiada, naprawdę wiele trzeba jeszcze zmienić.

Smutna prawda jest też jednak taka, że na wydarzenia o tematyce niepełnosprawności, w tym także niepełnosprawności wzroku, niewidomi chodzą rzadko lub wcale, a jeszcze rzadziej sami się na nie rejestrują. A już jako wystawcy w szczególności. 😉 Oczywiście nie usprawiedliwiamy niedostępności, a jedynie wyjaśniamy, skąd, naszym zdaniem, może ona się brać. Bywa bowiem tak, że nawet jeśli niewidomi pracują w organizacjach działających na rzecz niewidomych (a to, jak pewnie wiecie, nie jest oczywiste) to nie reprezentują ich publicznie. Zwykle też kwestiami organizacyjnymi zajmują się inni, widzący pracownicy.
W naszym przypadku to niemożliwe. Oczywiście korzystamy z pomocy wolontariuszy czy grafika, niemniej Fundację prowadzimy sami, dlatego także kwestiami związanymi z organizacją naszego udziału w poszczególnych wydarzeniach również zajmujemy się osobiście.
Zdarzyło się więc na przykład, że na wydarzenie rangi międzynarodowej poświęcone dysfunkcji wzroku nie pojechaliśmy dlatego, że organizatorzy nie mogli sobie wyobrazić niewidomych wystawców. Uspokajaliśmy, że przy stoisku dajemy sobie radę sami, ba – dodawaliśmy, że tak czy siak pojedzie z nami widzący wolontariusz, ale wszystko na próżno. Organizatorzy zapytali, czy wolontariusz nie mógłby za nas zaprezentować… naszych dokonań. Wtedy podziękowaliśmy za współpracę. Potem otrzymaliśmy przeprosiny, ale to był dla nas dowód na to, ile jeszcze trzeba zmienić w mentalności społeczeństwa, nie tylko polskiego.

Ależ nas ładnie ubrali!

Możemy z pewną dumą powiedzieć, że nasz tzw. „outfit” wymyśliliśmy sami. Ktoś kiedyś przedstawił nam trzy podstawowe style ubioru – Business Attire, Business Casual i Smart Casual. Czarna spódnica (lub spodnie) do business attire były elementem naturalnym, a błękitna góra pojawiła się dlatego, że wszyscy, niezależnie od tego, że nie wiemy, jak wygląda niebieski, uznaliśmy go za najmilszy, a jednocześnie najbardziej uniwersalny i odpowiedni kolor. Wystarczyło więc wybrać się z osobami widzącymi na zakupy.
Po dokładnym researchu, kilku próbach i błędach oraz życzliwych poradach, często już po prostu wiemy, co włożyć. Zweryfikowanie, jaka stylizacja pasuje do danego wydarzenia, nie jest już więc tak trudne. Musimy tylko potem sprawdzić, czy konkretne ubrania pasują do danego stylu. Każde z nas ma też osoby zaufane, których może poradzić się, czy dany strój się nie opina, nie wygląda jak po buszowaniu w zbożu i czy w ogóle wypada go jeszcze pokazywać ludziom. Zwykle są to określeni, zaufani członkowie rodziny. Zazwyczaj jednak nawet oni doradzają nam między wyborem konkretnych rzeczy (np. tym, którą z dwóch koszul lub sukienek wybrać). Czasem radzą, jak zachować spójność między strojami wszystkich Członków Zarządu i, już bardzo rzadko, jak dopasować się stylizacją do konkretnego wydarzenia. W ekstremalnych przypadkach prosimy kogoś o zerknięcie na zdjęcia z poprzednich edycji konkretnych wydarzeń. No bo kto tak nie robi, niech pierwszy rzuci kamieniem!

Kiedyś zwrócono nam delikatnie uwagę, że na dane wydarzenie ubraliśmy się nieodpowiednio – zbyt mało formalnie. Jedna taka sytuacja dotyczyła konferencji, druga – wydarzenia kulturalnego, na którym byliśmy prywatnie. Co zabawne, w obu przypadkach wybór takiego właśnie zbyt mało formalnego stroju doradziły nam osoby widzące. Zapytane o charakter wydarzenia, określiły je jako zdecydowanie luźniejsze, niż było w rzeczywistości. Jak się potem okazało, same ubrały się także nieco nieodpowiednio. Często więc, mimo wszystko, polegamy na własnej intuicji i wybieramy styl sami. Wolimy ubrać się zbyt formalnie, niż zbyt swobodnie. Strój jest w końcu, poza wiedzą, częścią looku każdego profesjonalisty. A my jesteśmy profesjonalistami w naszej dziedzinie i chcemy to pokazać.

Słyszeliśmy, że zachowując się bardziej profesjonalnie, pokazujemy swój narcyzm i wyższość nad innymi. Niektórzy naszą postawę rozumieją tak: “Niewidome, które znacie, ubierają spodnie i baleriny, my założymy ołówkowe spódnice i szpilki, więc jesteśmy lepsze, wielbcie nas”. Ponieważ te zarzuty dotyczą całego stoiska, a nie tylko stroju, to odpowiemy w kontekście całego stoiska, że to nie tak. Jeśli uczeń szkoły muzycznej przygotowuje się do koncertu na koniec roku, to robi to z myślą, by pokazać szczyt swoich umiejętności. Jako absolwenci szkół muzycznych dostrzegamy, że w takich koncertach nie chodzi o porównywanie się z innymi, tylko o pokazanie swojego maksimum. Nauczyciele, przygotowując uczniów do popisu, nie wychodzą z założenia, że skoro Gabrysia nie radzi sobie tak dobrze jak Jaś, to Jaś zagra na poziomie Gabrysi, żeby jej nie urazić. I, wbrew pozorom, nikt nie jest poszkodowany. Bo może za rok Gabrysia zakwitnie w innej dziedzinie, podczas gdy Jasiowi się nie uda. Nie chcemy porównywać się z innymi. Chcemy pokazać nasze 100%. Chcemy, by ludzie, którzy spędzają czas przy stoisku grupy niewidomych, nie odeszli zawiedzeni z poczuciem zmarnowania go. Dotyczy to tak wyglądu stoiska i banera, jak i ubioru.

Dawid, Julita i Monika przechodzą przez jezdnię. Dawid prowadzi dziewczyny. Wszyscy są ubrani raczej codziennie, w kurtki i jeansy.

Kto nas wozi na wydarzenia?

Następnym ważnym krokiem jest dojazd na miejsce wydarzenia. Zazwyczaj jeździmy pociągami. Nie jest to środek transportu niezawodny, ale dla niewidomych najlepszy. Zdarzyło nam się kilka razy dotrzeć gdzieś samochodem. Działo się to jednak stosunkowo rzadko i zwykle ze względu na brak rozwiniętej dostatecznie komunikacji publicznej. Gdyby pociągi docierały wszędzie… Gdyby można było być pewnym autobusów PKS… Nie lubimy bowiem angażować nikogo tylko po to, by nas podwiózł kilkadziesiąt lub kilkaset kilometrów, poświęcając dla nas czas i cenne paliwo.
Jeśli jednak decydujemy się wziąć drukarkę na wydarzenie, to prosimy o przewiezienie jej autem ze względów bezpieczeństwa. A my, czasem, jeździmy wraz z nią. 😉 No dobrze, zdarzyło się nam samodzielnie przewozić Prusę Mini pociągiem, w dodatku w otwartym kartonie, i mamy dla Was jedną radę: choć jest to niewątpliwie zapadające w pamięć doświadczenie, nie powtarzajcie tego w domu. I nie mówcie, że nie ostrzegaliśmy!

Co istotne, wybierając podróż pociągiem, nie musimy ze swojej strony angażować żadnych wolontariuszy, choć zdarza nam się korzystać z pomocy obsługi pociągu, a czasem z usługi asysty, świadczonej na niektórych większych dworcach w Polsce. Nieoceniona jest także pomoc innych podróżnych, np. wtedy, kiedy chcemy znaleźć konkretny przystanek komunikacji miejskiej albo postój taksówek.
Wadą podróży transportem publicznym jest strój. Ktoś kiedyś słusznie zauważył, że łatwiej jest założyć szpilki lub wrzucić je na tylne siedzenie samochodu z myślą, że na miejsce wydarzenia z samochodu jest kilkadziesiąt metrów. To fakt. Nie zawsze w plecakach jest miejsce na buty na zmianę, a już przebieranie się w trasie jest ogromnym wyzwaniem. Dlatego często rezygnujemy z tego komfortu na rzecz troszkę bardziej pogniecionych koszul i troszkę bardziej bolących nóg.

Wracając do komunikacji miejskiej, niekiedy zwyczajnie brakuje nam czasu i sił, żebyśmy mogli pobłądzić bezpiecznie w poszukiwaniu odpowiednich autobusów czy tramwajów albo po prostu nie mamy na to ochoty i wtedy chętnie korzystamy z taksówek. Taksówka, choć boleśnie droższa, jest też dobrą opcją, kiedy mamy ze sobą baner. Naprawdę, wbrew pozorom jest niewdzięczny do noszenia, zwłaszcza kiedy tworzymy wężyk, czyli ustawiamy się w trójkę w taki sposób, że Dawid nas prowadzi, Julita trzyma się Dawida, a Monika Julity. Innych konfiguracji nie przewidujemy. 😉 Monika nie lubi chodzić w środku, Julita nie przepada za byciem na końcu, a Dawid jest najlepszym przewodnikiem. 🙂 Wracając do banera, opanowaliśmy już technikę polegającą na noszeniu go pod plecakiem. Kręgosłup trochę cierpi, ale jak trzeba, to trzeba. Kiedyś ktoś zadrwił z nas, że “Prowadnicy nie stać, by wynajęła własnych tragarzy”. Odpowiadając na pytanie per se – nie, nie stać. Na szofera lub prywatny odrzutowiec także nie. 😀 Ale hej, przynajmniej, zupełnym przypadkiem, podróżując wszędzie transportem publicznym jesteśmy tak trochę eco…

Musimy jednak przyznać, że na wydarzeniach, w czasie których planujemy wystawiać nasze druki, rzadko pokazujemy się sami (choć ostatnio zdarza się to coraz częściej) i chętnie korzystamy z pomocy wolontariuszy. Zwykle są to nasi przyjaciele, znajomi albo członkowie rodzin. Czasem jadą z nami pociągiem, czasem spotykamy się już na miejscu wydarzenia albo na dworcu w mieście, w którym odbywa się konferencja. Dlaczego tak?
Cóż, odnalezienie się na pełnym ludzi wydarzeniu jest po prostu trudne.

Czemu mówimy o samodzielności, a nie umiemy nawet odnaleźć własnego stoiska albo zrobić sobie sami kawę?

Ktoś kiedyś w naszym formularzu zadał nam takie pytanie. Dużo było w tym komentarzu jadu i pogardy, ale pytanie to pytanie. Problem ten nie wynika z braku jakichś umiejętności, które moglibyśmy wyćwiczyć, lecz przede wszystkim z tego, że jesteśmy niewidomi. Trudno nam poruszać się po dużej, nieznanej sali (lub większej ilości sal.) Gdyby stoiska ustawione były równiutko w linii, a my dostalibyśmy informację, że nasze jest piąte od wejścia, względnie gdyby przez całą halę biegła sieć prowadnic, może byłoby łatwiej. Nasze stanowisko zwykle nie posiada jednak żadnych punktów charakterystycznych, po których moglibyśmy je rozpoznać, a i sala, w której się ono znajduje, jest nam zazwyczaj zupełnie nieznana. Tutaj możemy odpowiedzieć na inne pytanie: jak to jest poruszać się w dużym pomieszczeniu, nie widząc?
Trudno. Ogromną zaletą jest fakt, że Dawid, będący naszym przewodnikiem, kiedy idziemy sami, nie ma problemów z utrzymaniem linii prostej. To bardzo cenna, ale nieoczywista umiejętność. Wielu niewidomych po prostu nie potrafi przejść prosto i zbaczają albo w prawo, albo w lewo. Czasami więc prosta droga bez żadnych punktów orientacyjnych, np. w galerii handlowej czy nawet na przejściu dla pieszych jest czymś nie do pokonania.
Chcemy tu oczywiście zaznaczyć, że Dawid nie jest jedyną osobą niewidomą, która posiada tę niezwykle przydatną umiejętność, ale i sama umiejętność nie jest zerojedynkowa (umiesz lub nie umiesz). Utrzymanie linii prostej może więc zależeć od naprawdę wielu czynników, np. od tego, czy jesteśmy wypoczęci, wystarczająco skoncentrowani, pewni swoich umiejętności itp.

Dawid, Julita i Monika w strojach business attire przy stole z wydrukami.

Wow, jakie profesjonalne stoisko!

Bądźmy szczerzy, to nie dotarcie do stanowiska nastręcza nam najwięcej trudności. Ostatecznie jesteśmy pewni, że moglibyśmy skorzystać z pomocy albo innych wystawców, albo samych organizatorów wydarzenia. Więc jak już doczłapiemy się z manatkami do odpowiedniego stołu, jak ocenimy, ile mamy miejsca i jak szybko je zapełnimy, gdy już porozkładamy plecaki wszędzie, gdzie się da, warto byłoby to stoisko jakoś zaplanować…

W naszym formularzu często mogliśmy przeczytać podziw dla wizualnych aspektów naszego stoiska. Trzeba tu więc głośno powiedzieć, że autorem naszego banera (roll-upa… no, w każdym razie tego dużego takiego) jest nasz grafik. On także odpowiada za wizualną stronę wizytówek i ulotek (teksty piszemy oczywiście sami). Rozkładanie roll-upa zawsze jest pełną emocji przygodą. Wysokie obcasy są wtedy wręcz wskazane. Czy zwali się on nam wprost na głowy i sąsiednie stoisko, czy tym razem ujdziemy z życiem do momentu, gdy ktoś, nie chcący, puknie w niego laską? Czy stoi odpowiednio ustawiony, czy też zasłania wszystko i wszystkich? Miny sąsiadujących wystawców muszą wtedy być bezcenne. 😉 Ale czasami niektórzy życzliwi ludzie oferują pomoc. Zresztą ta pomoc jest coraz rzadziej potrzebna.

Kolejną trudnością jest to, że nie potrafimy ułożyć naszych druków w taki sposób, by mieć pewność, że wyglądają one estetycznie na stole. Co prawda kwestie estetyczne to sprawa bardzo subiektywna (doświadczamy tego za każdym razem, kiedy spotykamy się ze sprzecznymi opiniami nt. naszych druków słyszanymi od dwóch różnych wolontariuszy) niemniej uważamy, że bezpieczniej jest, kiedy sprawę estetyki wizualnej poddamy ocenie kogoś widzącego lepiej niż my, nawet jeśli, co oczywiste, będzie to ocena bardzo subiektywna.
Wolontariusz jest też naszym fotografem, przewodnikiem, gdy trzeba dostać się na scenę, czy kelnerem, kiedy jedyne, o czym marzymy, to filiżanka jakiejkolwiek kawy. Bez pomocy moglibyśmy o niej zapomnieć. O zjedzeniu czegokolwiek również. 🙂 Tutaj znów problem wynika z infrastruktury, z organizacji wydarzenia, a raczej z faktu, że naprawdę na razie nie myśli się o udziale niewidomych wystawców. Tak po prostu jest i na razie musimy to zaakceptować. Nie wyobrażamy sobie “macania” kanapeczek na stole szwedzkim, a automaty z napojami są zwykle dotykowe, nie mówiąc już o tym, że nie wiemy, który przycisk do czego służy. Podróż z laską przez pełną ludzi salę z kubkiem gorącego napoju w drugiej ręce też raczej nie należy do bezpiecznych pomysłów. A bezpieczeństwo to ważna rzecz!

Czemu się do Was nie odzywamy, gdy podchodzicie?

Wolontariusz jest także pierwszą osobą, która powie Wam „dzień dobry,” kiedy podejdziecie do naszego stanowiska. No, chyba że Wy odezwiecie się pierwsi. Mnóstwo osób jednak tego nie robi, w milczeniu oglądając to, co wystawiamy. Nie mamy więc nawet pewności, czy ktoś rzeczywiście stoi przy naszym stole, czy może tylko nam się wydaje. Ludzie też czasem bez słowa odchodzą i o tym również, jeśli tak zrobicie, poinformuje nas nasz wolontariusz.
Na każdym stoisku zdarza się moment, gdy ktoś chce wytrzeć nos, zjeść kanapkę lub coś poprawić w wizerunku własnym. Gdybyśmy widzieli, moglibyśmy zrobić to dyskretnie, wiedząc, że nikt nie stoi przy stoisku, patrząc wprost na nas i słuchając, o czym mówimy. Nie wyglądałoby to więc tak, jakbyśmy nie okazywali Wam należnego szacunku.

No dobrze, ale wróćmy do wolontariusza. Osoba taka powie też nam, co oglądacie, jeśli z jakiegoś powodu sami nie będziecie mogli pokazać nam danej rzeczy. Tu ciekawostka, dość często nasi wolontariusze widzą nasze produkty tylko w czasie wydarzeń, w których nam pomagają, czasem po raz pierwszy. Najpierw więc, przy rozkładaniu wszystkiego na stołach, sami muszą się nauczyć, czym jest dana rzecz, żeby potem mogli nam powiedzieć, że „pan trzyma piętnastkę” albo „pani mówi o herbie, ale już nie pamiętam czego.” Kochani pomocnicy Prowadnicy, mamy tyle rzeczy, że naprawdę podziwiamy Waszą pamięć!

Kto się gapi?

Brak wzroku niesie za sobą jeszcze jedną konsekwencję – często nie widzimy, co ludzie robią przy naszym stoisku.
Tak, wbrew pozorom wiemy, że często jest to wykorzystywane. I ocenę moralności takiego postępowania pozostawiamy, no, postępującym. 😉 Kilkukrotnie to wolontariusze donosili nam, że ktoś czy to w trakcie rozmowy, czy nawet w ogóle się nie odzywając, robił zdjęcia nam lub naszej wystawie. Naturalnie nigdy byśmy tego nie zabronili, często gdy ktoś pyta o szczegóły, sami oferujemy zrobienie sobie zdjęcia, ale jednak korzystanie z naszej niewiedzy zdecydowanie nie mieści się w etykiecie.
Bywały też inne zachowania. Na jednej z konferencji pewien uczestnik bardzo interesował się jedną z nas, zdecydowanie przekraczając granice kultury i dobrego smaku, a robił to każdorazowo pod nieobecność wolontariuszki i oczywiście niewerbalnie. Takie rzeczy też się zdarzają, a my bardzo dziękujemy ludziom, którzy zwrócili na to uwagę zarówno jemu, jak i informując nas za pośrednictwem formularza.

Dlaczego nie mamy prezentacji?

Przewijanie slajdów na prezentacjach jest zmorą nie tylko niewidomych, ale nawet widzących, którzy nie zawsze znają projektor, z jakim mają do czynienia, a w dodatku piloty do przewijania mają tendencję nie słuchać, gdy to jest naprawdę potrzebne. Wydawałoby się, że taki pilot jest dla nas dobrym rozwiązaniem problemu, ale… spróbujcie zamknąć oczy i wcelować pilotem od telewizora w dobre miejsce; raz się uda, a raz nie, prawda? Nie zależy to tylko od umiejętności celującego, ale też od kaprysów pilota. Można przewinąć za dużo, można za mało. A przecież nie skontrolujemy, czy jesteśmy na dobrym slajdzie. Chociaż czasem robimy to z pomocą życzliwej widowni. Stąd zabawne stwierdzenia w stylu „Jak powinniście Państwo widzieć na slajdzie…” lub „Jeśli dobrze pamiętam, to teraz powinno…”. I tutaj przechodzimy do kolejnej kwestii – dobrej znajomości prezentacji. Osoba widząca może, patrząc na slajd, przypomnieć sobie, o czym miała mówić. Może nawet cofnąć się, by dopowiedzieć, czego zapomniała. Osoba niewidoma bardzo dobrze musi zapoznać się z prezentacją, żeby niczego nie zapomnieć lub poczynić klarowne notatki (preferujemy je w brajlu, na kartce, żeby łatwiej było czytać). W przeciwnym wypadku slajdy będą się rozjeżdżać, ludzie – dziwić, a prelegent – stresować.

Jakiś czas temu Dawid odkrył ciekawą metodę radzenia sobie z przewijaniem slajdów. Wymaga ona jednak, by do projektora podpięty był Macbook z włączoną prezentacją, a na ręku prelegent musi mieć Apple Watcha z aplikacją KeyNote, równolegle wyświetlającą prezentację. Dzięki odpowiedniemu gestowi można w ten sposób bezproblemowo przewijać slajdy. Jednak nie zawsze można podpiąć do rzutnika własny komputer, no i nie wszyscy niewidomi muszą mieć Maca i Apple Watcha, prawda?

A skąd wiemy, że nie kończy nam się czas?

Cóż, nie wiemy! Staramy się mówić tak, by zmieścić się w czasie lub skończyć za szybko. Czasem polegamy na konferansjerze (Ten ciekawy pomysł zaczerpnęliśmy z Postępności w Warszawie, pozdrawiamy serdecznie! lub organizatorach wydarzenia, którzy dają nam dyskretne znaki. Gdy już mamy prezentację, jest ona skonstruowana tak, by mieścić się w czasie. Ba – Dawid nawet napisał aplikację na zegarek Apple Watch do odmierzania równych odstępów czasu. Cóż z tego, skoro nie każde z nas ma taki zegarek? 🙁

Wow, szpilki!

W naszym formularzu niejednokrotnie padały gratulacje
odnośnie naszego przygotowania merytorycznego, pasji i zaangażowania. Bardzo dziękujemy za każde takie ciepłe słowa. One naprawdę wiele dla nas znaczą i stanowią doskonałą motywację do dalszego działania!
Tym, o co jednak pytaliście najczęściej, jest nasz strój, a przede wszystkim – wysokie obcasy. No dobrze, miejmy to za sobą…

Jak to jest poruszać się w obcasach, nie widząc?

Długo myślałyśmy nad odpowiedzią i uczciwie musimy powiedzieć, że chyba jej nie znalazłyśmy, My bowiem, jeśli chodzimy w obcasach, to zawsze bez wzroku. 🙂 Jest to dla nas naturalny stan rzeczy.

I pytanie dość podobne w brzmieniu:

Jak to jest chodzić w szpilkach bez oczu?

Raz jeszcze piszemy: Nie wiemy, nigdy nie chodziłyśmy w takich z oczami! Wyobrażacie to sobie? Takie szpilki z malutkimi oczami, które mówią nam, gdzie jest zwodnicza kratka i dzięki temu NIE musimy w nią wpadać…

Ale zacznijmy od początku.

Kto nas nauczył tak się poruszać?

W Polsce nie istnieją kursy, w czasie których kobiety niewidome mogłyby się uczyć chodzenia w wysokich obcasach. Nic nam przynajmniej o takich nie wiadomo. Jeśli istnieją, dajcie znać, chętnie przekażemy wiedzę dalej.
Same uczyłyśmy się więc, częściowo, metodą prób i błędów. A to krok za duży, a to źle ustawiona stopa, a to zwodnicza kostka brukowa… Bardzo pomagały nam spacery rozpoznawcze – dzięki, Dawid, za bycie naszym przewodnikiem! To te wszystkie momenty, gdy z jednej strony na nogach gościły wysokie obcasy, a z drugiej – zwykłe jeansy lub inny „pospolity” ciuch. A każde z nas wyglądało zupełnie inaczej. Bo nie chodzimy w takich przypadkach na konferencje, ale tylko wychodzimy poćwiczyć. 😉
Wskazówki natomiast czerpałyśmy albo z Internetu, albo, rzadziej, od rodziny czy przyjaciół. Kilka sugestii spłynęło do nas też za pośrednictwem naszego formularza, dziękujemy. 🙂

Oczywiście łatwiej poruszać się w czółenkach na słupku, czyli takich, które posiadają szerszy obcas. Jeszcze do niedawna decydowałyśmy się prawie wyłącznie na ten typ obuwia i do dziś, choć poruszamy się w szpilkach, jest on naszym pierwszym wyborem.
W szpilkach dużo trudniej utrzymać równowagę, Zdecydowanie więcej wprawy wymaga też samodzielne chodzenie w nich, zwłaszcza po słabo znanej przestrzeni. Nie jest to oczywiście niemożliwe, ale należy włożyć w nie więcej wysiłku, skupienia i koncentracji. No i przede wszystkim treningu. 🙂
Często otrzymujemy pytania o wskazówki od samych niewidomych kobiet lub ich bliskich. Z własnego doświadczenia radzimy, by do obcasów przyzwyczajać się stopniowo, powoli wprowadzając je do swojej garderoby. Przede wszystkim należy dobrze poruszać się z białą laską. Nie mówimy tu nawet o wirtuozerii w temacie, poruszaniu się po miejscach nieznanych, ale o pewności swojego ciała i posiadanej laski. Gdy już jesteśmy pewne podstaw orientacji przestrzennej, zalecamy wybrać buty na niskim i szerszym obcasie, żeby później, stopniowo, przyzwyczajać się do wyższych i węższych. Na początku odradzamy też samodzielne wypady gdziekolwiek. Salon to dobre miejsce do pierwszych kroków. 😀 Pierwsze spacery terenowe też warto odbyć z przewodnikiem, na którego ramieniu będzie się można wesprzeć. To trochę jak jazda na rowerze – jak się nie przewrócisz, to się nie nauczysz. Aczkolwiek u nas wywrotek na obcasach było naprawdę zdumiewająco mało. Ale tak, zdarzały się. I wiecie co? Nadal żyjemy! 🙂 Acha, tu mały protip dla niewidomych: Im wyższy obcas, tym dłuższa powinna być laska. Przysłowiowy “mostek” czy “ramię” to absolutna podstawa, a ponieważ można popełnić więcej błędów, warto, by laska była nawet dłuższa. Warto mieć więc kilka – taką “do płaskich” i taką “do obcasów”. No chyba, że taka “do płaskich” jest na tyle długa, że do obcasów też się nada (przypadek Julity).
Receptą na strach przy poruszaniu się mogą okazać się buty z paskiem wokół kostki. Zdecydowanie łatwiej utrzymać w nich równowagę. 🙂 Nie są jednak remedium na całe zło, bo z kolei gdy noga, w tajemniczych okolicznościach, wyskoczy bokiem z buta, to but wsuwany po prostu z niej spadnie, a w bucie z paskiem utykamy do momentu, gdy przykucniemy i go poprawimy z użyciem rąk.

W jakim stopniu obcasy utrudniają samodzielne poruszanie się?

Nie czarujmy rzeczywistości – utrudniają i to jest fakt. Ale na to pytanie dość trudno odpowiedzieć. Przede wszystkim, im bardziej jesteśmy pewne siebie, tym poruszanie się w obcasach jest łatwiejsze. O tym, że wygodniejsze są słupki niż szpilki, już pisałyśmy. Od czółenek wygodniejsze są z kolei jesienne botki. Co zabawne część niewidomych kobiet uważa solidne obcasy za wygodniejsze i bezpieczniejsze niż baleriny. Te ostatnie są cieniutkie, więc styczność podeszwy z podłożem jest dużo większa. A to, w sposób nieunikniony, prowadzi do częstszego walenia stopą w… cokolwiek.
Przy botkach zauważyć należy, że zimą problemem samym w sobie jest śnieg i pisaliśmy o tym więcej tutaj.
Ciekawym atutem obcasów może być ich… dźwięk. Nie tylko dlatego, że zazwyczaj po prostu nam się podoba. Może on okazać się przydatny dla co bardziej wprawnych osób w posługiwaniu się echolokacją. Chcielibyśmy od razu zastrzec, że echolokacja nigdy nie powinna zastępować białej laski, jest to zresztą niezgodne z polskim prawem.

Czy obcasy=nowe trasy?

Mam takie pytanie, które trochę głupio mi zadać. Czy jeśli niewidoma kobieta zakłada szpilki nie musi na nowo uczyć się tras? Chodzi mi o to, że sama stopa w szpilkach jest innej długości, a stawiane kroki mniejsze. Nie mówiąc o tym że jesteśmy też wyższe, nawet dla mnie jako widzącej czasem zmienia to perspektywę, bo nagle widzę rzeczy, których nie widzę w płaskich butach. Czy to nie sprawia, że wyuczone trasy są nieaktualne?

Hm, i tak, i nie.
Na początku zaznaczamy, że raczej nie spotkałyśmy się z osobą niewidomą, która dosłownie liczy stawiane kroki. To metoda stosowana rzadko, w ostateczności, tylko w niektórych miejscach i tylko wtedy, gdy wszystkie inne zawodzą. Owszem, odległość jakoś wbija się w pamięć i jej zmiana, poprzez stawianie mniejszych kroków, może być pewnym zdziwieniem. I tutaj konieczna jest laska! Jeśli jakaś osoba porusza się tylko po znanych sobie trasach, na obcej z pewnością się zgubi, przy czym trasą obcą jest dla niej już delikatne zboczenie z właściwej drogi, trochę na zasadzie chodzenia po nie tej co zwykle stronie chodnika. Dla takich kobiet… chyba tak, trasy w dużym stopniu stałyby się nowe. Nie tak do końca, ostatecznie pewne punkty orientacyjne pozostaną na miejscach. Nikt nie przestawi miejscami ulic i nie zburzy budynku w jedną noc. Ale zawsze to, na co patrzymy z innej niż zwykle perspektywy, trochę inaczej wygląda.
Inna sprawa, że w takim przypadku my same nie zdecydowałybyśmy się na obcasy. Żadna z nas nie jest jakoś szczególnie dobra z orientacji przestrzennej. Posiadamy w tym zakresie raczej przeciętne umiejętności, niemniej są one na tyle rozwinięte, że staramy się nie bazować jedynie na wyuczonych trasach i metodzie dotykowej. Jest to podejście nie tyle zgubne, choć z własnego doświadczenia możemy powiedzieć, że daje niewiele pewności, co po prostu mało perspektywiczne. Ulica to coś więcej niż tylko to, co pod laską i w zasięgu ręki. Trzeba jej słuchać i ją rozumieć.

Zawsze też taka kobieta mogłaby poćwiczyć chodzenie w obcasach na konkretnej trasie, np. do pracy. To nie tak, że musiałaby uczyć się jej całkiem od początku. Musiałaby tylko… no, nabrać wprawy. 🙂 To trochę jak chodzenie w nowych okularach, nawet takich, które poprawiają wzrok – trzeba się przyzwyczaić, a zanim się przyzwyczaimy – zachowywać się ostrożniej niż zwykle.

O co cały ten szum?

Nie rozumiem co ludzie krytykują, poruszacie się w wysokich obcasach dobrze. No co więcej powiedzieć? Widujemy się na różnych wydarzeniach i jest jak ma być. Może ja bym częściej ubrała szpilki niż słupki, ale w słupkach też się chodzi często.

Ale to trzeba być ślepym za przeproszeniem, nie chcę Państwa urazić tym słowem oczywiście, no ale ślepym żeby nie widzieć jak zgrabnie panie chodzicie w szpilkach.

Takie i podobne komentarze spłynęły do nas po publikacji podsumowania II kwartału zeszłego roku.
Cóż, zwykle nie chodzi o to, że wyglądamy źle (przynajmniej mamy taką nadzieję). Można powiedzieć, że problem jest wręcz przeciwnej natury, choć tak naprawdę leży bardzo, bardzo głęboko w postrzeganiu osób niewidomych. Ale znowu, zacznijmy od początku.

Pytanie o obcasy jest najczęstszym, jakie pojawia się w naszym formularzu. Zarzut o to, że w ogóle je nosimy, również. Część przeciwników podnosi kwestie bezpieczeństwa. Poruszanie się w wysokich obcasach miałoby stanowić zbyt duże niebezpieczeństwo dla osoby niewidomej, a także dla jej otoczenia. Niewidoma kobieta w obcasach miałaby bowiem stanowić zagrożenie w ruchu drogowym.
Bezpieczeństwo to w dużej mierze kwestia odpowiedzialności. Gdybyśmy nie czuły się w obcasach wystarczająco pewnie, nie zdecydowałybyśmy się ich wkładać i wierzymy, że inne niewidome kobiety podejmują decyzję o ich noszeniu równie świadomie jak my. Wywrotka w obcasach może zdarzyć się częściej niż w płaskich, ale to nie znaczy, że w płaskich się nie zdarzy. Dlatego podkreślamy rolę pewności siebie, swojej orientacji przestrzennej i własnego ciała.

Innym argumentem jest natomiast przekonanie, że kobiety niewidome w obcasach po prostu nie chodzą. Nawet nie, że nie są w stanie, choć to też, ale po prostu tego nie robią.
I nie jest to prawda. Oczywiście, kobiet niewidomych, które w obcasach się poruszają, jest raczej niewiele. Można to wywnioskować po tym, jak duże zdziwienie to wciąż budzi w sytuacjach, w których decyzja o włożeniu eleganckiego obuwia jest wręcz oczywistością, czyli właśnie oficjalna konferencja. Cóż, zwykle to dlatego, że się im je odradza lub twierdzi, że obcasów i tak nikt nie nosi. Niemniej nieprawdziwe jest myślenie, że niewidome kobiety obcasów nie noszą w ogóle. Noszą, nawet jeśli są w mniejszości i nie reprezentują niewidomych publicznie. Mają przecież życie prywatne: rodziny, partnerów, przyjaciół czy, wreszcie, ochotę, żeby dobrze wyglądać. To zresztą kolejna uwaga do nas. Część osób twierdzi, że same wkładamy obcasy tylko do pracy i tylko wtedy, kiedy korzystamy z pomocy przewodnika. Przyznać należy, że istotnie, istnieje duża szansa, że gdyby nie Prowadnica, nie nosiłybyśmy obcasów albo nawet wcale, albo, z pewnością, nie tak często. Nie wyrobiłybyśmy w sobie tej pewności poruszania się, nie mogłybyśmy zyskać tej przyjemnej satysfakcji.
I rzeczywiście do pewnego czasu na obcasy decydowałyśmy się głównie w celach służbowych. Wyobrażacie sobie jednak, żebyśmy robiły te ćwiczeniowe kilometry w czółenkach tylko po to, by potem ograniczyć ich noszenie wyłącznie do zawodowej sfery życia?

Całe zamieszanie bierze się chyba stąd, że w dużej mierze niewidomi nie są postrzegani jako osoby normalne. Niewidomi są przede wszystkim… niewidomi. Schorzenie wzroku to coś, co je determinuje w każdej sferze życia i pryzmat, przez który patrzą na nie także osoby z nimi pracujące. Zresztą, sami niewidomi tak często o sobie myślą, a naiwnością byłoby twierdzenie, że niewidzenie nigdy w żaden sposób naszego życia nie determinuje, ale to temat na zupełnie inny wpis.

Część ludzi pracujących z osobami niewidomymi twierdzi, że w ogóle niewidomych kobiet nie powinno ubierać się w bardziej kobiece stroje, w tym sukienki i spódnice bo, uwaga, będą wyglądać zbyt dorośle. Padają też opinie, że niewidoma kobieta nigdy nie będzie atrakcyjna. Że w szpilkach może wzbudzić tylko politowanie, że obcasy czy inne elementy garderoby powinna zostawić widzącym, normalnym, dorosłym kobietom. I to niestety nie są zmyślone przykłady. Nawet niekoniecznie się o tym mówi. To po prostu się wie. To jest głęboko wpisane w tkankę środowiska osób niewidomych, jest czymś tak oczywistym, że nawet się o tym nie dyskutuje.
Co smutniejsze, ślepota nie ułatwia nam zrobienia dobrego pierwszego wrażenia, a ma ono przecież ogromne znaczenie. Problem więc istnieje i jest poważny. Szkoda tylko, że jego najczęstszym rozwiązaniem jest jego ignorowanie.
Oczywiście sprawa nie jest tak jednoznaczna. Część tyflopedagogów i osób wspierających niewidomych doskonale zdaje sobie sprawę z problemów, o których tu piszemy, między sobą czy z nami rozmawiają o nich otwarcie i uznają je za problemy. To ważne, bo dla niektórych obecna sytuacja jest korzystna. Jest na tyle dobra, tak dobrze oswojona, że nie ma po co jej zmieniać.

Nasza samodzielność w funkcjonujących wzorcach ogranicza się do kwestii już oswojonych. Możemy chodzić sami po mieście, możemy sami mieszkać, możemy pozostawać w związkach… publicznie nie rzuca się to w oczy. Możemy nawet mówić o łamaniu barier. Najlepiej jednak tylko takich, z których istnienia wszyscy zdają sobie sprawę.
Kwestia postrzegania niewidomych jako osób z zasady niedojrzałych, a co gorsza osób, które dojrzałe być nie mogą, więc się od nich tego nie wymaga, jest czymś tak oczywistym, że zwykle nawet nie myśli się o tym w kategorii czegoś, co należałoby zmienić.

A dowodem w tej sprawie niech będzie fakt, jak długo analizujemy tak zwykłą dla większości kobiet kwestię, jak… wybór obuwia. 🙂

Kto nas zmusił, żeby tak się ubrać?

Nikt.
Ba – czasami dostajemy sugestię, że jeśli ubierzemy się w spódnice i obcasy, to… staną się różne dość dziwne rzeczy. I nie, nie mamy na myśli wywrotki. :p Naprawdę, nas nikt nie zmusza do podtrzymywania dresscode’u. To my uznajemy, że skoro obcujemy z innymi NGO, z innymi profesjonalistami, to możemy się dostosować. A przynajmniej – próbować. A spódnice i obcasy to często jest ten rodzaj dostosowania, który możemy wypełnić. Bo wielu rzeczy i tak nie jesteśmy w stanie zrekompensować.

Gdzie są rodzice?!

Pamiętacie koniec jednego z naszych podsumowań kwartalnych? Napisaliśmy tam o pewnej anegdotce, do której radzimy wrócić, bo jest bardzo zabawna. Pokazuje jednak problem, z którym musimy ciągle się mierzyć.
Świat wierzy, że to rodzice kazali nam założyć Fundację lub założyli ją za nas, że to oni ją prowadzą, dają nam drukarki 3D, rejestrują nas na targi, ubierają nas, stoją z nami przy stoisku itp.
Ileż to razy po konferencji żądano kontaktu do naszych rodziców, którzy mieliby nam zabronić tego, tego i jeszcze tamtego… Albo odwrotnie, odpowiedzieć na pytania lub przekazać gratulacje. Przekazujemy więc sobie sami te wszystkie gratulacje. I inne wypowiedzi także. 🙂

Dlaczego wciskamy wszystkim niewidomym wysokie obcasy?

Uczulamy osoby zafascynowane naszym wyglądem i rozwiewamy wątpliwości sceptyków, że to nie tak. My nie każemy niewidomym nosić obcasów wszędzie i zawsze, nawet podczas wynoszenia śmieci. Dlaczego wielbicielka trampek ma się ich wyrzekać? Ale skoro niepisaną regułą konferencji i wydarzeń jest pewien dresscode, to możemy się do niego dostosować. To jest słowo klucz – możemy, nie musimy. Osoba widząca też nie musi. Może przecież przyjść na konferencję w trampkach, czyż nie? Ma taką opcję. To jej decyzja. My wybieramy opcję, która daje nam komfort i jednocześnie pozwala się dostosować. Czasami dostajemy uwagi, że zamiast słupków fajnie byłoby akurat tego konkretnego dnia założyć szpilki. I to jest ok. Ale równie ok jest nasza decyzja, że ze względu na długą trasę, za małe i niewygodne buty lub inne czynniki decydujemy się na opcję mniej rygorystyczną, ale równie akceptowalną.
Są również oksfordki, baleriny. Nie ukrywamy, że te rodzaje obuwia także w wielu sytuacjach będą odpowiednie. Wszystko zależy od kontekstu, gustu, możliwości i naszej roli.

To trochę tak, jakby wejść do miejsca kultu z całkowicie odsłoniętymi ramionami, w mini i z jakimś tego usprawiedliwieniem. Można? Pewnie, że można. Może nosicielka takiego stroju była akurat w podróży, nie miała nic innego do przebrania, a bardzo chciała się pomodlić? Ale jednak inni ludzie tę zmianę spostrzegą. Szanując dane miejsce, po prostu chcemy wyglądać odpowiednio. Tak samo, z szacunku do wydarzenia, możemy wybrać odpowiedni ubiór.

Jak wyglądają spotkania wieczorowe?

Jest jeszcze jedna kwestia, o której warto opowiedzieć. Większość większych targów czy konferencji ma w programie dość ważny punkt, którym jest kolacja dla wystawców.

To w trakcie takich kolacji podejmuje się współprace, poznaje ewentualnych partnerów. Nie sposób zliczyć, ile rewolucji zaczęło się od takiego właśnie spotkania się odpowiednich ludzi. A jak to wygląda w przypadku osób niewidomych? Dość ciężko.

Siłą rzeczy jesteśmy w takich sytuacjach dość statyczni. Spotkaliśmy się z wydarzeniem, na którym otrzymaliśmy do pomocy wspaniałych asystentów i postarano się rozwiązać wszystkie nasze problemy. Bankiet ma jednak dużo bardziej dynamiczny charakter niż targi. Uczestnicy zmieniają miejsca, przechodzą między stołami, dołączają do co ciekawszych dla nich rozmów, a czasem proszą o taniec.
Osoba niewidoma jednak, nie znając sali, ma takie możliwości bardzo ograniczone, żeby nie powiedzieć – praktycznie zerowe. Pozostajemy więc skazani tylko na zainteresowanie innych, którzy do nas podejdą. Zwłaszcza gdy zmęczenie po intensywnym dniu wyłącza nam część koncentracji i nie jesteśmy tak wyczuleni na nowe bodźce, a mózg nie służy do ogarniania rzeczywistości, tylko do podtrzymywania rezerw energetycznych…

To zresztą problem, którego rozwiązania sami musimy się nauczyć i mamy nadzieję, że kiedyś napiszemy, jak sobie z tym poradziliśmy. 🙂 A dziewczyny deklarują, że poradzić sobie musimy, bo nie kupowały sukienek wieczorowych, żeby wisiały w szafie. 🙂

Jednym pewnikiem jest jednak potrzeba zaufanego wolontariusza. To ta jedna sytuacja, gdy naprawdę zależy nam na tym, by pomagała nam osoba znajoma i zaufana, bo siłą rzeczy usłyszy od nas wiele kwestii prywatnych: z kim chcielibyśmy porozmawiać, a z kim niekoniecznie, pytanie o to, jakie toczą się rozmowy, wokół kogo jest więcej ludzi, a kto siedzi sam przy stoliku. Nie są to kwestie, o których rozprawia się publicznie.

No a po targach…

Były targi, była kolacja, nawet jakieś wystąpienie. Na koniec przychodzi czas, gdy trzeba wszystko zabrać.

Legendarną właściwością naszej wystawy jest nieodmiennie fakt, że po zapakowaniu zajmuje więcej miejsca niż przed wypakowaniem. To dlatego często możecie ze zdumieniem obserwować, jak wielokrotnie chowamy do plecaka, wyjmujemy, chowamy i wyjmujemy te same przedmioty. Cóż, wierzymy, że w Tetrisie wyniki mielibyśmy imponujące. A ponieważ, jak mówiliśmy wcześniej, prywatnych odrzutowców wciąż u nas brak, wszystko, co pokazujemy, zwykle opuszcza targi tak, jak na nie przybyło – na naszych plecach.

Jesteśmy pewni, że nie rozwialiśmy wszystkich Waszych wątpliwości. Może nawet pojawiły się nowe – w takim razie: przepraszamy i jednocześnie zapraszamy do naszego formularza.

PS. Jeśli przyjdzie Wam, Waszym znajomym, sąsiadom lub przypadkowym przechodniom do głowy, by zadać nam pytanie, czy niewidome kobiety mogą poruszać się w szpilkach, to, błagamy, najpierw obejrzyjcie nasze zdjęcia i przeczytajcie artykuły, dobrze? 😉

Do góry

EltenLink